2001

 

 

poród w domu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

szpital

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

operacja

w domu

oczka

druga operacja

warto było czekać - karmię piersią

neurolog, rehabilitant, rehabilitacja

 

chodziliśmy do wspaniałej szkoły rodzenia, jej prowadząca - P. Zosia, dba o swoje podopieczne jak o własne córki i wnuki. U niej znaleźliśmy książki o porodach w domu, z nią rozmawialiśmy, rozważaliśmy naszą decyzję, jak i gdzie rodzić. W pewny momencie, gdy ktoś mówił o rodzeniu w szpitalu, miałam poczucie, że to coś dziwnego - rodzic w szpitalu? Jak to? Normalnie, naturalnie rodzi się w domu. I tak zostało.

Piątek  - po południu idziemy we troje na małe ostatnie (uzupełniające) zakupy dla Malucha, bo jestem już 2 lub 4 dni po porodzie - jak kto woli - wg lekarza lub wg poczęcia. Wracamy - hip hip hura! -coś jest, odszedł mi czop.

 Telefon do położnej (która jeszcze jako uczennica wypisywała naszą Oleńkę ze szpitala). P. Zosia akurat w Szczecinie. Wywiad Ani

- ale coś czujesz, masz skurcze, boli cię cos?

-nic, tylko czop.

W sobotę Ania przyjechała z rana i czekamy....Nic

W południe ja mam dość siedzenia i czekania. Niby normalnie: jemy, śmiejemy się , gadamy, ale co chwila:

-i co?,

-i jak?

-coś?

Idziemy na spacer, Ola ,mama, tata i Ania. Całe popołudnie nic, zero, najmniejszego skurczu, ściśnięcia - może to pomyłka?

Dawniej, tydzień, miesiąc temu, mniejszy wysiłek i twardnienie macicy, a tu? W zdesperowanej determinacji przyniosłam Olę na rękach(3,5 latek) do domu z parku przez połowę drogi i na III piętro. NIC NIC NIC.

No co Ty Dzidziak?!

Ania pojechała - jak coś, to dzwońcie.

OK. my idziemy spać.

 Spać? Nie. My sprzątamy. To nic, że świeżo malowane, to przygotować i zaciski i ręcznik dla Malucha i ubranko po raz 3 odprasować i wózek, rożek. Wszystko czeka, a Dzidzia kpi z nas i sprawdza.

Niedziela, idziemy po obiedzie na miasto, spacer, zwiedzamy muzeum na zamku. Nic. 

Późnym wieczorem, nocą raz coś ścisnęło, za jakiś czas(0,5h) znowu i znowu...

Ale wolno, rzadko...

To nic, wspinamy się pomału. Z Olą 3 godziny (niecałe) to teraz musimy wyrównać średnią...:( Skurcze coraz silniejsze, częstsze, Mariusz pomaga mi  oddychać i trwa przy mnie. Ja zapomniałam, że jest coś takiego jak rozgrywanie skurczu, ziajanie, itd. Ale to jeszcze nie teraz. Na razie pomału, co skurcz to ciut silniej, może dłużej, ale da się żyć. Jeszcze jest fajnie. Coś podpowiem jak ustawić, przesunąć (wciąż coś trzeba "sprzątnąć, zrobić w domu;)")...ale chcę tylko świeczkę zapalić przy łóżku, tu mi dobrze. Sterta poduch, kołdra pod brzuchem, z boku i się kołyszę. Tata biega po domu - chcesz zjeść?, pić? dać Ci coś?

Co raz mocniej i mocniej. Idę do wanny. Mariusz dzwoni do Ani. Ja wychodzę, wracam do łóżka - źle, znowu wanna, łóżko....-ściśnięta dłoń, brązowe oczy i oddechy (mojego męża, bo ja gubię się co raz częściej). Znowu wanna . Nie wiem czy mi wolno, ale proszę o kawę, bo dosłownie usypiam, pomimo tego, że zaraz będę rodzić i naprawdę boli.

Przyjechała Ania:

-no i jak Iwonko?

-Dobrzeee uuuhuuuu uuhuuu

-świetnie sobie radzicie

-uuuuhuuhuu uhuhu

i to uhuuhuu w kółko

wracam do łóżka. mąż odstąpił ode mnie 2 razy - raz do ubikacji i raz na papierosa, gdzieś po 5 godzinach. W tym czasie była ze mną Ania

Proszę Anię, by mnie trzymała, bo JEGO nie ma gdy mam skurcz :(( i cud - kobieta balsam - skurcz-nie skurcz. Nie wiem, nie czuję bólu! Po parunastu minutach znowu fala skurczów, 1,2,3...łóżko,wanna, znowu  łóżko. Już nie mogę. Czuję, że zaczyna mnie popierać, a nawet wody nie odeszły. I tu druga decyzja męża - papieros. Moją dłoń przejmuje Ania - znowu nic nie czuję, masuje mi plecy, a ja zasypiam na całe pół godziny. Budzi mnie narastający skurcz, ale bardzo łagodny w odczuciach. Znowu "przechodzę" w ręce męża i ten sam skurcz, który był na ukończeniu wzmaga się na nowo i boli, potwornie boli - nie ziajam, nie oddycham, spinam się cała - chyba umrę. Następny tak mocny i kolejny. Gdzieś w międzyczasie kilka razy słuchanie tętna Malucha, któremu pięknie pracuje serducho. Wszystko OK. Skurcze są nieregularne - różne odstępy czasu, długość i natężenie, ale idzie i to z popieraniem. Ania pyta czy przebijamy pęcherz - szybciej pójdzie, a to już 8 godzina. Zgadzamy się. Wody czyściutkie, wszystko OK. I faktycznie, nie spodziewałam się, że tak duża zmiana będzie - mocno, bardzo mocno coś pcha. Ale nie tu w łóżku, idę do wanny. W tym momencie nie miałam świadomości, że wyjdę z niej sama-niesama. W wannie ,mała, łazienkowa, zwykła wanna - niewygodnie mi, nie mogę znaleźć pozycji, tak mi nie wygodne, a czuję zbliżający się skurcz, a właściwie ten sam cichnący i nasilający się i boje się ruszyć. Przynajmniej oddychanie jakoś idzie - mojemu mężowi;)

Wreszcie mam - przodem do boku wanny, głowa oparta o czoło męża, ramiona też, w wodzie brzuch i łono - drzwi naszego dziecka na świat. Idzie, idzie. W łóżku Ania mówiła, że widzi czarny łepek, teraz słyszę, że ma mnóstwo włosów i rodzi się w czepku. Idzie, ale - nie dam rady - mówię . I mój mąż w takim momencie też poczuł strach :

-to co robimy??

No nie! Muszę być dzielna za troje??? Ale tu następny skurcz i wchodzi Ola, która zaczyna mnie chlapać wodą - mam dość. Ania sadza Olę na ubikacji i tłumaczy, ja czuję, jak idzie . W tym skurczu urodzę, bo na więcej nie mam siły - koniec.

Maluchu witamy Cię!

 

" najpierw była główka i czarne włoski, a potem cała Marcelka i czerwona woda i była pępowina i tata przecinał, a ona łączyła dzidzię z mamą i macicą" Opis Oli

"widziałem jak kość łonowa idzie Ci w górę, a potem opada na dół  i była główka"

 Ja czułam jak wychodzi i pękam. A potem kładę się w wannie i przytulam, przytulam. Chcę dać pierś, ale Niuniek nie wykazuje dużej chęci. Dopiero po dłuższej chwili takiego relaksu, myślę, że nawet nie wiem - syn czy córka. Ania mówiła, że rodzi się generał z rączka przy główce, a tu: panienka - Marcelka....

do góry


     gdy wróciłam do łóżka, Ania wzięła malucha do oceny - ważenie, mierzenie no i ubranie, odsysanie. Wszystko OK. 9 pkt w skali apgar, 2790 g waga, 46 cm długości ciała. Maleńki, ale nie zabiedzony maluszek. Podała mi ją. Tata wziął ją później na ręce i gdy trzymał zaczęli skupiać się z Anią z dziwnym dla mnie niepokojem. ....Ona nie otwiera buzi (po roku usłyszałam od męża, ze miał wrażenie, że Marcelka nie oddycha). Ustaliliśmy, ze wezwiemy pogotowie z pediatrą, by sprawdzili Maleństwo. Nasz pediatra był niedostępny. Lekarz oburzony, porodem w domu - zbadał Okruszka, stwierdził, ze jest wydolna krążeniowo i oddechowo, nic jej nie jest. - ale zabieramy Panią z dzieckiem do szpitala. Powiedziałam "miłemu" Panu, ze skoro z dzieckiem jest wszystko w porządku, nigdzie nie jedziemy. Ze względu na niepokój o Malucha wezwaliśmy lekarza, a nie ze względu na poród. Panowie poszli, ale wcześniej powiadomili naszą położną środowiskową z przychodni. Położna przyjechała, obejrzały jeszcze raz z Anią malucha i uznały, ze lekarz jednak nie zbadał dziecka dokładnie, ponieważ wciąż buzia się nie otwiera, coś jest nie tak.. szczękościsk? Pogotowie przyjechało, Pan doktor z satysfakcją zabrał nas do szpitala. Obarczono nas jako rodziców odpowiedzialnością za to, ze przez poród domowy dziecku źle wyszła główka z kanału rodnego i stąd szczękościsk i sami sobie jesteśmy winni.  Jedynie dr Włodarczyk okazał zrozumienie, porozmawiał z nami by poznać powody naszej decyzji, był zainteresowany przebiegiem porodu. Po 1.5 godzinie okazało się, ze nie jest to żaden szczękościsk, a zrost wewnątrz jamy ustnej, na który akcja i przebieg porodu nie miały żadnego wpływu. Malutką Calineczkę zabrano do inkubatora (do dziś nie rozumiem dlaczego), a  mnie położono do sali ...

Następnego dnia z rana usłyszałam, ze Marcelka zostanie odwieziona do DSK (Dziecięcy Szpital Kliniczny w Lublinie). Po godzinie, dzięki Pani ordynator dr Cichosz - zmieniono zdanie i wysłano ja do IMiD w Warszawie. Tam jest świetny oddział chirurgii szczękowej. Dla mnie przyniesiono receptę na  specyfik który ma wstrzymać laktację:

- Przecież nie ma Pani dziecka i nie wiadomo, czy w ogóle będzie można je karmić. Oczywiście, ze będę karmić. 

Recepty nie wzięłam.

Kolejnego dnia wyszłam z oddziału położniczego sama.

do góry